Często słyszę stwierdzenie, że to, co naturalne jest lepsze niż „ta cała chemia”. Zjeżam się wtedy, bo przecież otacza nas świat, który można zapisać za pomocą wzorów chemicznych. Generalizowanie to zawsze wylewanie dziecka z kąpielą i choć moda na kosmetyki naturalne przynosi bezsprzecznie więcej pożytku niż szkody, to jednak definicja naturalności wciąż jest niejasna. Jak więc odróżnić jedne od drugich?
Boom na kosmetyki ekologiczne, organiczne, naturalne może mieć wiele przyczyn: zmęczenie nowoczesnością, potrzeba zwrotu ku naturze, rzeczywiste potrzeby skóry, rosnąca świadomość ekologiczna etc. Cokolwiek sprawiło, że zwracamy uwagę na skład kosmetyków, szukamy produktów naturalnych i chcemy być bardziej świadome substancji, z których korzystamy, to samo pchnęło nas do wymiany zawartości naszych łazienkowych szuflad i kosmetyczek.
W tym całym zamieszaniu zdajemy się jednak na własną definicję „naturalności”, bo wciąż nie ma ram prawnych, które pozwoliłyby rozdzielić kosmetyki naturalne od pozostałych (jest norma i certyfikaty, o których poniżej).
Obecnie wszystkie dostępne w sprzedaży kosmetyki podlegają tym samym rygorom prawnym:
- kosmetyk tradycyjny
- kosmetyk organiczny
- kosmetyk naturalny
- dermokosmetyk
- medi-kosmetyk
- kosmeceutyk.
Skoro definiowanie kosmetyku jako naturalnego jest dość płynne, stąd już tylko krok do tzw. greenwashingu, czyli mydlenia oczu konsumentom przez marki, które chcą zyskać na trendach. Ale nie wszystkie firmy kosmetyczne tak działają.
Nie ma co węszyć za teoriami spiskowymi. Firmy kosmetyczne często same stawiają na rzetelność i etyczne deklaracje marketingowe. Obecnie mają do wyboru dwa rozwiązania: certyfikaty lub normę ISO 16128.
Norma ISO 16128 dla kosmetyków naturalnych
W normie ISO 16128 znajduje się tzw. wzór na naturalność. Pozwala wyliczyć indeks naturalności dla kosmetyku podając końcową procentową zawartość składników i w ten sposób określić naturalność, pochodzenie naturalne, organiczność i pochodzenie organiczne produktów.
Oznacza to, że jeśli w składzie kosmetyku znajdują się produkty syntetyczne, obniżają one procentową zawartość składników naturalnych, ale nie dyskwalifikują produktu jak to ma miejsce w przypadku niektórych certyfikatów.
Nie ma tu także listy składników zakazanych, które np. mogą być pochodzenia odzwierzęcego lub proces ich produkcji jest dużym obciążeniem dla środowiska.
Certyfikat na naturalność
Konsument może się także wspomóc certyfikatami. Nie ma jednej, uniwersalnej odznaki, której obecność na opakowaniu da gwarancję, że mamy do czynienia z produktem spełniającym odpowiednie kryteria naturalności, ale daje nam to niejakie rozeznanie.
Ważną różnicą między normą ISO 16128 a organizacjami certyfikującymi jest fakt, że te ostatnie patrzą na cały produkt. Wystarczy jedno odstępstwo i choć większość stanowią składniki naturalne, produkt może nie zostać uznany za spełniający kryteria, jeśli zawiera np. silikony, PEG-i lub PPG-i, barwniki syntetyczne, surowce ropopochodne.
To certyfikaty pozwalają zwracać uwagę na wegańskość produktu, biodegradowalne opakowanie, pochodzenie składników ze zrównoważonych upraw i tzw. sprawiedliwego handlu (ang. fair trade).
Tu jeszcze jedna cenna informacja. Cena normy ISO 16128 jest niska. Certyfikaty są komercyjne, a więc można uprościć i powiedzieć po prostu, że są drogie. To musi się odbić na końcowej cenie produktu. Dodajmy do tego stosunkowo niewielką produkcję w porównaniu z gigantami w branży i mamy częściową odpowiedź na pytanie: dlaczego kosmetyki naturalne bywają drogie.
Naturalne lepsze od tradycyjnych? Tak, nie, nie wiem
Cała moda na naturalność, zwracanie uwagi nie tylko na skład, ale także pochodzenie surowców, koszt ich wytworzenia z ekologicznego punktu widzenia – to na pewno są dobre elementy. Jednak w walce o lepsze jutro czasami radykalizujemy się tak mocno, że odrzucamy syntetyczne zdobycze biotechnologii.
Nie potrafię powiedzieć, które z nich są tymi dobrymi, a które nie. Nie mam wystarczającej wiedzy biotechnologicznej. Wciąż więc będę się zdawać na przeczucie, ale mam nadzieję, że rozjaśniłam Wam nieco zawiłości tematu i dałam jakąś bazę, na której można tworzyć własne osądy i podejmować decyzje.
Jestem bardzo ciekawa Waszego zdania i Waszych kryteriów wyboru kosmetyków.
zdjęcie: Chelsea shapouri
Dla jednych to moda, dla innych konieczność. Moja skóra nigdy nie tolerowała drogeryjnych kosmetyków i zawsze były z nią jakieś problemy. Myślałam wtedy, że z moją skórą jest coś nie tak. Po zmianie pielęgnacji na naturalną ustąpiło pieczenie, swędzenie, przesuszenie, wypryski. I okazało się, że skóra jest ok, tylko, to czym ją traktowałam było dla niej złe.
Ja mam to szczęście, że moja cera jest w porządku i nie jest wymagająca, a i nie zauważyłam, żeby w sumie cokolwiek jej szkodziło ;)
Musisz wiedzieć ze lata temu jeszcze zanim było to modne byłam zapaloną naturomaniaczką. Używałam półproduktów sama robiłam sobie kosmetyki i wszystkie koleżanki chciałam sprowadzić ma jasną stronę mocy . Potem mi przeszło i w tej chwili nie pamiętam już jaki był powód. Dzisiaj jestem już dużo starsza i mądrzejsza i wiem ze to wszystko nie jest takie czarno białe. Dalej lubię kosmetyki naturalne i chętnie je stosuje Ale nie lubię tych wszystko Eko bio i naturoterorystek, ktorych podejście do kosmetyków jest tylko i jedynie słuszne. Patrzę na to co służy mojej Kaprysek skórze. Jeśli to czysty olej albo maska ż super błota to ok, ale je i to dermokosmetyk czy nie daj borze kosmetyk drogeryjny to też ok.
Takie podsumowanie wiele mi rozjaśniło. Dzięki,że chciało Ci się tego wszystkiego poszukać.
Justyna, miło mi :-)