Jeżeli nie zaplanowałaś, że schudniesz lub popracujesz nad sylwetką, możesz śmiało ominąć ten wpis.
Wiedziałam, że wszystkie czytacie dalej :-)
Silne i wysportowane ciało zawsze było sexy, ale nigdy nie było tak modne, jak teraz. To dobrze! Przybywa wysportowanych dziewczyn, które stają się idolkami nastolatek. Te ostatnie już się nie głodzą, ale zdrowo się odżywiają i ćwiczą. Więcej – ćwiczenia, ich rodzaj, intensywność treningów stają się elementem stylu. To już nie jest wstydliwa część dnia, którą poświęcasz na spocenie się w starym t-shircie. To jest rytuał, którym chcesz się pochwalić, dokładnie taki sam, jak poranna kawa na Instagramie ;-)
A jeśli chcesz się chwalić, to trzeba mieć czym.
Jeżeli nie lubisz ćwiczyć, nic cię do tego nie zmusi. Z doświadczenie wiem, że lepsze 20-30 minut codziennego wysiłku niż wyjście od wielkiego dzwonu do klubu fitness na Boot Camp albo równie katorżnicze zajęcia. Ale żeby codziennie zmusić się do przysiadów (dziewczyny, róbcie przysiady!) i brzuszków, trzeba być chyba cyborgiem. A może nie? Motywacja do ćwiczeń jest kluczem do sukcesu na samym początku. Potem wysiłek fizyczny stają się równie potrzebny co prysznic (ale to temat rzeka na zupełnie inny wpis).
Co więc wybrać: ćwiczyć w domu czy lepiej pójść na zorganizowane zajęcia? Moim zdaniem zawsze lepiej się wybrać do klubu fitness (urozmaicone ćwiczenia, zorganizowana rozgrzewka i ćwiczenia rozciągające, sprzęt do ćwiczeń na wyposażeniu klubu, opieka prowadzącej), ale to jest wyzwanie często nie do przeskoczenia. Mam klub fitness po sąsiedzku i jeszcze nie udało mi się kupić dwóch karnetów z rzędu. Dlaczego to takie trudne? Bo dzień do dnia niepodobny. Nie sposób ustalić jednego terminu w całym tygodniu, kiedy wiem, że jestem dostępna.
Dużo lepiej idzie mi za to planowanie jakiejkolwiek formy ćwiczeń na dany dzień. Czasem ćwiczę rano, zanim wstanie cały dom, innym razem tuż po tym, jak uda mi się wszystkich wypchnąć i jeszcze nie muszę siadać do pracy albo dopiero wieczorem. Od podjęcia decyzji o ćwiczeniu do rozłożenia maty upływa tak mało czasu, że nic nie jest w stanie mnie rozproszyć lub zniechęcić (spakowanie torby, ręcznika, wody do picia i wyjście na konkretną godzinę do klubu fitness wymaga zdecydowanie więcej uporu).
Czy samodzielne ćwiczenie w domu może przynieść porównywalne efekty z gimnastykowaniem się pod okiem profesjonalisty? Owszem, może przy zachowaniu podstawowych zasad: koniecznie trzeba się rozgrzać i rozciągnąć – wiele treningów dostępnych online nie zawiera tych elementów, a przecież są niezbędne.
Obecnie guru domowych treningów jest bezsprzecznie Ewa Chodakowska. Jej kariera w amerykańskim stylu „od pucybuta do milionera” oraz jej zaangażowanie w mediach społecznościowych pobudzają zbiorową wyobraźnię.
Nie jestem fanką Ewy Chodakowskiej, ale muszę oddać jej sprawiedliwość. To jej pierwsze płyty z ćwiczeniami dołączone do magazynu „Shape” (nota bene płyty Chodakowskiej uratowały gazetę od bankructwa) ruszyły mnie z kanapy i pomogły spalić pociążowe wstydliwe boczki oraz wysmuklić uda.
Nie kupuję jej motywujących pogadanek ani siostrzanego zakonu wyznawczyń, ale przyznaję, że to chyba ona dała najwięcej tłuściutkim matkom niemowlaków, które, jak Polska długa i szeroka, w zaciszu domowym wyciskały z siebie siódme poty, by odzyskać siebie z czasów samozadowolenia. Tak było ze mną. I choć waga wciąż pokazywała plus 5 kg w stosunku do wagi sprzed ciąży, to wrócił uśmiech, chęć wyjścia z norki i ochota na nowe ciuchy.
Z Chodakowską już nie ćwiczę od dawna. Za dużo w tych ćwiczeniach wysiłku, potu i powtórzeń, za mało gracji i zabawy, którą powinien dawać trening.
Spróbowałam ćwiczyć z Sylwią Weisenberg (płyta z jej ćwiczeniami była dołączona niedawno do magazynu „Shape”, ale niestety ten program rozczarowuje – same ćwiczenia, żadnej rozgrzewki czy rozciągania). Polubiłam ją i jej program Tonique – same ćwiczenia, bez pogadanki dla psyche, przez które Chodakowska ma opinię sekciarskiego guru. Trening Weisenberg jest wymagający, ale nie tak siłowy, jak ten z Chodakowską. Tonique jest „lekki”, ale nie mam tu na myśli stopnia trudności ćwiczeń czy ich intensywności. Chodzi mi o wrażenie lekkości, z jaką trenerka wykonuje swoje ćwiczenia. Patrząc na nią jesteś pewna, że ćwicząc masz w sobie tę samą grację. Z Chodakowską to jednak jest pot i łzy.
Będąc już w ciąży, nie zrezygnowałam z ćwiczeń. Wciąż nie miałam po drodze do klubu fitness, gdzie zajęcia odbywały się w godzinach, kiedy zwykle odbieram córkę z przedszkola. Ułożyłam więc sobie własny trening bazując na dostępnych na YouTube filmach z ćwiczeniami, choć oczywiście nie dają one takich rezultatów, jak solidny trening, na który przyjdzie mi jeszcze poczekać kilka tygodni. Wciąż więc macham nogami przed telewizorem, a nie w trendy klubie fitness, ale co za różnica? Nieważne jak, ważne, że w ogóle! Fit ciało to jest hit, a nie sposób, w jaki do niego dochodzimy. Powodzenia i owocnych treningów!
Jak mi się dzisiaj nie chciało ćwiczyć!! Włączyłam starą płytę Chodaka z czasów, gdy jeszcze nie była znana jak Polska długa i szeroka i powiem Ci, Zalotko, że to był dobry trening.