Aby mieć zadbane stopy, trzeba być konsekwentną w pielęgnacji. Nie dopadać pięt z tarką i nie wyciskać połowy tubki kremu raz w tygodniu. Codziennie trzeba poświęcić stopom 10 minut. Tyle wystarczy.
Dziennie przechodzę kilka kilometrów: do sklepu, piekarni, po sprawunki i oczywiście na spacer do parku z córką. Wkładam klapki albo sandały, a takie obuwie wystawia skórę na pył i kurz uliczny. Wieczorem potrzebna szybka regeneracja i nawilżenie. Kremy natłuszczające, z mocznikiem zmierzły mi już okrutne, głównie ze względu na nieciekawy zapach. Ostatnio znalazłam coś, co mnie w zupełności zadowoliło: maska do stóp Peggy Sage z liśćmi baobabu to moje odkrycie tego lata.
Maska zawiera wspomniane liście baobabu, olej z oliwek i masło karite. Rzeczywiście już po wspomnianych w instrukcji stosowania 10 minutach skóra jest odżywiona. Produkt nie jest tłusty i można go stosować rano przed wyjściem: grubą warstwę nałożyć na stopy, przez 10 minut pić kawę; po tym czasie nadmiar maski zetrzeć papierowym ręcznikiem i można od razu wskakiwać w buty.
Ja preferuję wieczorne spa dla stóp: peeling, maska, skarpety. Całość zajmuje mi naprawdę 10 minut włącznie z oczekiwaniem, aż maska się nieco wchłonie.
Zaczynamy od usunięcia martwego naskórka. Najlepszy będzie specjalistyczny gruboziarnisty peeling do stóp – w serii Peggy Sage Spatitude jest Słony peeling z liśćmi baobabu, ale akurat w mojej łazience go nie ma. Wolę gruboziarnisty peeling własnego wyrobu lub tarkę do stóp Scholla. Warto zainwestować w dobrą tarkę, która nie szarpie, jest wystarczająco ostra, aby usunąć skórę kilkoma pociągnięciami.
Po złuszczeniu naskórka nakładam grubą warstwę maski i bawełniane skarpetki do spania dostępne powszechnie w marketach i drogeriach.
Maska Peggy Sage ok. 100 zł
Tarka Scholl ok. 27 zł