Mam nowego ulubieńca! Skuteczny jak olejek, szybki jak Glov i zmywa się tylko wodą. Oraz można go kupić w małym, podróżnym opakowaniu. Przedstawiam nowość w mojej kosmetyczce, czyli balsam do demakijażu Clinique.
Demakijaż olejkiem to wciąż mój numer jeden, a balsam do demakijażu Take The Day Off pozostaje w tych samych klimatach. Produkt ma stałą konsystencję. Wystarczy wyjąć niewielką ilość – mnie wystarcza tyle produktu, żeby przykryć paznokieć.
W kontakcie z ciepłem skóry rąk, balsam zmienia konsystencję w płynną. Staje się niby-olejkiem, który ekspresowo rozpuszcza makijaż, w tym tusz do rzęs i nie podrażnia oczu. Balsam nie jest jednak stricte olejkiem, więc nie pozostawia na skórze tłustej warstwy, po której ręce mogą się długo ślizgać, wykonując masaż. Dość szybko zaczyna brakować poślizgu. Dla mnie to znak, że demakijaż skończony.
Balsam spłukuję tylko wodą. Teraz pora na oczyszczanie, ale nie będę ukrywać, że ja po prostu przemywam twarz jedynie płynem micelarnym. Potem już tylko serum i krem nawilżający.
Balsam nie natłuszcza, ale także nie wysusza buzi. Po stosowaniu tego produktu nie mam żadnych kłopotów z cerą. Choć z natury nie mam twarzy skłonnej do wyprysków, to jednak niewłaściwe oczyszczanie zawsze kończy się u mnie tak samo – pryszczami. Skoro ich nie ma, a ja czuję, że cera jest świeża, musi to być znak, że balsam dobrze usuwa i makijaż, i krem z filtrem, a i sam łatwo się zmywa z buzi.
Balsam kupiłam w opakowaniu podróżnym, czyli w 15 ml słoiczku.
Cena: 29 zł za 15 ml, 149 zł za 125 ml.
Wypróbuję na pewno. Przekonuje mnie nie natłuszczająca konsystencja i odświeżanie cery.