Odpowiedź jest krótka: działa. Efekt jest porównywalny jak po zastosowaniu normalnego balsamu do ciała. Co więc zyskujemy korzystając z balsamu pod prysznicem a nie po nim?
Nivea – bo o ich produkcie mowa – przekonuje, że 4 minuty dziennie. Naprawdę potrzeba aż 4 minut, żeby się „zabalsamować”? Nie sądzę. Ale obalanie mitów zostawiam Adbusterowi.
Balsam do ciała pod prysznic Nivea to wciąż kolejny kosmetyk do wcierania, więc nie oszczędzamy na ilości kosmetyków.
Mam suchą skórę i odżywczy balsam Nivea daje mi przyzwoite poczucie komfortu. Nie można tego porównać z wcieranie w wilgotną i rozgrzaną tuszem skórę oliwki. Nivea jednak pozwala się od razu ubrać i nie pozostawia na skórze charakterystycznego zapachu. Hm, coś za coś.
Producent zaleca, aby użyć balsamu pod prysznicem a potem spłukać pozostałości. Ta sugestia powoduje, że ochoczo i obficie pokrywam ciało balsamem, więc szybko zobaczyłam dno. Rzeczywiście odnoszę wrażenie, że butelka szybciej się kończy niż standardowy balsam.
Jaką zatem korzyść odnosimy z nowego produktu Nivea? Według mnie świetnie się sprawdza latem i w podróży. Latem ponieważ nie trzeba się wycierać i znowu pocić: kąpiel, balsam i schniemy. W podróży, czyli np. na Mazurach (portowe „łaźnie”), w Bieszczadach (wspólna łazienka w agroturystyce), na objazdowych wakacjach – wszędzie tam, gdzie wejście do łazienki jest starciem między poczuciem obrzydzenia do „obcego” a potrzebą bycia czystą polecam balsam Nivea: byle szybciej i, broń Boże, niczego nie dotykaj żadnym kawałkiem ciała. Ale we własnej łazience jest przecież tyle innych cudowności do wcierania, masowania, wklepywania…
Cena: ok. 17 zł za 250 ml. ok. 25 zł za 400 ml
Balsam jest rewelacyjny :) Szybki i łatwy w użyciu bez efektu tłustej skóry, której nie cierpię po użyciu tradycyjnego balsamu :)