Królestwo Alexandra McQueena



Byłam pewna, że na recenzję debiutu perfumeryjnego Alexandra McQueena mam jeszcze czas. Chciałam się oswoić z Kingdom, dać sobie czas na kilka rozrzuconych w czasie spotkań z tym zapachem, poznać następców, narysować w głowie obraz projektanta poprzez jego dzieła. I oto koniec. Całość. Dwa królestwa (Kingdom i Kingdom Limited Edition), dwie królowe (My Queen i My Queen Light Mist) – oto cały dorobek perfumeryjny Lee McQueena. Po jego śmierci nic się już tutaj nie wydarzy. To nie YSL czy Dior, aby móc powiedzieć: „umarł król, niech żyje król”. Marka Alexander McQueen bez Lee McQueena nie istnieje.
Każdej miłośniczce perfum polecam spotkanie z Kingdom, debiutem perfumeryjnym McQueena z 2003 roku. To orientalny zapach, pełen przyprawowych i ciepłych, ziemnych, drzewnych nut. Szybko zanikające nuty bergamotki, mandarynki i neroli odkrywają kompozycję jaśminowo-różaną zmiksowaną z mirrą, imbirem i kuminem. Całość mistrzowsko posypana wanilią i przykryta mchem dębowym. Zmysłowo, wręcz erotycznie. Podobnie opakowanie: intensywna czerwień rozdzierająca srebrną otoczkę.
Jaka szkoda, że nie można powiedzieć: „to dopiero początek”.

Komentarzy: 2

  1. Klaudia
    11 marca 2010 / 15:57

    Zalotko wróć !!!

  2. lola
    6 marca 2010 / 11:04

    Plakat to arcydzieło:) Sam zapach jest dość specyficzny, ostry ale na wieczór świetny!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.