Nic mnie tak nie odświeża jak mgiełka Ardenowskiej zielonej herbatki. Nie oszczędzam. Spryskuję wszystko: siebie, wentylator, robię „perfumowaną chmurkę” i w nią wskakuję. Orzeźwiająca przyjemność. Zapach oczyszczający umysł. Energetyzujący. I krótkotrwały jak kometa.
Green Tea od Elizabeth Arden spowszedniała bardzo, spadła na najniższe półki w Rossmannach, pałęta się po paletach w Biedronkach i ogólnie nie otrzymuje należnego jej szacunku. A to zapach klasyczny, prosty, podstawowy i uniwersalny. I z historią.
Zapach powstał w 1999 roku i jest jednym z flagowych produktów marki. Uzupełniany limitowanymi edycjami do dziś święci triumfy sprzedażowe. Perfumy stworzył Francis Kurkdjian, znany z zapachów Jean Paul Gaultiera. Kompozycję otwiera rześkie uderzenie mięty i cytrusów,. które przytępiają nieco przebijające się w nucie serca kwiaty: goździk i jaśmin. W bazie znajdujemy zieloną herbatę, nasiona selera i podstawę piżmowo-ambrową. Dla mnie niemal nieobecną.
Green Tea to perfumy, które zdają się powoli „wsiąkać” w skórę. Po kilkudziesięciu minutach są niemal niewyczuwalne dla osoby, która je nosi. Nie zostawiają za sobą ogona świeżości, ale trwają przyczajone na skórze. Wyczuwalne z bardzo bliskiej odległości.
Jeśli sięgniemy po Green Tea w perfumerii, odkryjemy, że w serii znajduje się wspaniały balsam do ciała z kuleczkami miodu, które rozcierają się na skórze oraz orzeźwiający żel, który daje poczucie czystości absolutnej.
Mój czuły nos już dawno temu odkrył, że Green Tea upodobały sobie siostry zakonne oraz niektóre starsze panie. Ja uważam, że w upalne dni Green Tea nadaje się dla każdego stanu.
Cena: 19 zł za 50 ml perfumowany dezodorant
dla mnie ten zapach jest nietrwaly. nie czuć go zanim się wyjdzie za próg domu