Nie omijam corocznego słodziaka Escady dla dziewcząt. To już taka moja letnia tradycja, choć wiem, że nic nowego nie poczuję. Ale Escada umie tworzyć ten klimat rajskich wakacji, tropików i beztroski. Born in Paradise to oczywiście owocowo-kwiatowy koktajl.
Kompozycja nowej „eskadki” jest ciut mniej słodka niż ubiegłoroczny Taj Sunset. Na liście składników znajdują się: dobrze wyczuwalne na początku zielone jabłko i arbuz, dalej wybijający się na pierwszy plan ananas i herbata jaśminowa, a w bazie piżmo, drzewo sandałowe oraz cedrowe.
Butelka ma ten sam kształt, co zawsze, a korek zdobi sztuczny kwiatek. Całość jest dobrze wykonana i nie zaskakuje tandetnym atomizerem, co cieszy, bo ostatnio w tej kwestii obniżają się loty (Coty! Ta uwaga jest do was!).
Born in Paradise jest radosnym i energizującym zapachem. Słodycz, jaką ze sobą niesie, nie jest lepka i dusząca, ale nieco „kremowa” (bardziej jak słodki krem w ciasteczkach, niż krem do twarzy). Idealnie pasuje do zwiewnej, długiej, letniej sukienki, ale dobrze się go też nosi w mieście. Ze względu na wakacyjno-tropikalną proweniencję nie zalecam nosić go w biurze, żeby nie drażnić tych, którzy do urlopu mają jeszcze długie tygodnie.
Nie wiem, czy kiedyś wyrosnę z tego rokrocznego oczekiwania na nową „eskadkę”. Jest w tym jakaś dziecięca potrzeba posiadania wciąż nowego gadżetu i ulga, że znów jest podobnie, że nic nie zmienili. Co ja poradzę, że Escada mnie rozbraja i nie potrafię być wobec niej krytyczna. Może to po prostu są ładne zapachy i już.
Cena: EDT 30, 50, 100 ml od ok. 150 zł