Żeby przez całą zimę nie narzekać na Facebooku, jak to Wam źle, bo „pizga białym gównem” (cytuję fragment wpisu znajomej), proponuję spędzić zimowe miesiące na aktywności fizycznej. Do wyboru macie narty, snowboard, łyżwy, narty biegowe, nordic walking (polecam!), sanki i zwykłe spacery a wszystko to w pięknych okolicznościach przyrody, gdy cały świat przykrywa biała kołderka, a w policzki lekko szczypie mróz.
Sport to zdrowie i na szczęście coraz więcej osób sobie to uświadamia, np. moja mama, która dołączyła do mnie podczas wieczornych spacerów z kijami (nordic walking) oraz kupiła karnet na siłownię. Jestem z niej dumna. Ale przecież ten wpis nie o sporcie będzie, ale o tym, jak zadbać zimą o skórę przebywając na zewnątrz. Co zatem prawdziwa narciarka powinna spakować do swojej kosmetyczki?
Filtruj słońce!
Przez cały rok używam kremów z filtrami przeciwsłonecznymi: są w moim kremie bazowym, podkładzie, kremie do opalania, kremie na mróz. Bo słońce zawsze świeci. Nie tylko dla/na mnie :-)
Oto fakty. Zimą Ziemia jest bliżej Słońca. Zimą leży śnieg, który odbija światło słoneczne. Zimą jedyną niezakrytą częścią ciała jest twarz. Więc bez względu na to, czy słońce pięknie świeci czy chowa się za chmurami, podczas zimowego wypoczynku krem z filtrem jest obowiązkowy. Gdzieś przeczytałam, że zimą skóra jest wystawiona na takie promieniowanie, jak podczas letniego urlopu na Karaibach.
Natłuszczaj!
Moja skóra cierpi już od kilku miesięcy, odkąd kaloryfery zaczęły buchać ciepłem buch! buch!. Zamieniłam lekki krem nawilżający na dużo cięższy kaliber, czyli tłusty (polecam uwadze wpis o tym, dlaczego nie należy używać kremu nawilżającego), co wszystkim polecam. Trudno go zastosować jako bazę pod makijaż, ale na wieczór po całym dniu na stoku, można położyć grubą warstwę na bardzo dokładnie oczyszczoną cerę.
Makijaż na stoku: tak czy nie?
Malować się czy nie? Kosmetyki kolorowe często nie zdają egzaminu zimą. I to nie mróz jest ich wrogiem, ale nagła zmiana temperatury, np. gdy wchodzimy do ciepłej karczmy przy stoku. Wtedy kosmetyk do makijażu może nas niemiło zaskoczyć: spłynąć, rozwarstwić się, złuszczyć.
Ja się maluję, ale minimalnie: używam podstawowych kosmetyków kolorowych ze względu na trudne warunki atmosferyczne, którym większość nie jest w stanie sprostać, bo nie do tego zostały stworzone. Używam kremu na mróz jako bazy, bo to jest tajemnicą sukcesu makijażu na mróz. Stosuję podkład koloryzujący, jasny cień w kremie i wodooporną maskarę. Usta maluję ochronną szminką na mróz, nigdy błyszczykiem.
Makijaż oka musi być lekki i trwały, bo śnieg oślepia, mrużymy oczy, wiatr wyciska łzy – sporo narciarek ma rozmazaną maskarę na dolnej powiece. Ja polecam albo maskarę wodooporną, albo wodoodporną kredkę do oczu w ciemnobrązowym kolorze. Polecam także wpis o różnicy między wodoopornością a wodoodpornością maskary.
Rezygnuję zupełnie z różu. Mróz zrobi swoje i dokładam sobie jeszcze różowych barw.
Zamiast błyszczyka – pomadka ochronna lub masełko z filtrem. Błyszczyk zamarza, ściąga usta, nieestetycznie wygląda, bo nie ściera się równomiernie.
Na mrozie bezpieczne są silikonowe bazy pod makijaż.
Dłonie
Krem do rąk zimą trzymam w każdym miejscu: przy łóżku, przy zlewie w kuchni, w przedpokoju, w samochodzie, w torebce. Sporo kobiet dba o dłonie szczególnie, ale często największe problemy sprawiają skórki. W zimowej kosmetyczce zdecydowanie powinno się znaleźć miejsce dla kremu do skórek lub olejku z witaminą E.