Lubimy podróżować autem i znajomi czasami pytają, jak nam się to udaje z dwójką dzieci. Spieszę z odpowiedziami.
Dalekie podróże autem są męczące. Dzieci, zwłaszcza małe, jak moje, czyli 5-latka i roczniak, nie potrafią zbyt długo czekać, więc dla nich argument „wytrwaj jeszcze godzinkę i dojedziemy do fajnego miejsca” w ogóle nie działa. Nie ma innej rady, jak ta, że do podróży z dziećmi trzeba się przygotować solidnie. Według mnie o sukcesie rodzinnej podróży autem (nikt nie jęczy z przemęczenia) decydują kroki podjęte na długo przed przekręceniem kluczyka w stacyjce: zaplanowanie trasy i przygotowanie posiłków.
Kiedy jechać?
Ja lubię jechać rano, po śniadaniu lub nawet po drugim śniadaniu, kiedy wiadomo jest, że tylna kanapa pójdzie w kimę na bite 2, może 3 godziny. I to nawet kilkulatka, która od dawna w ciągu dnia nie sypia. Przed południem dzieci są wypoczęte, podróż jest atrakcją, przyjemnością. Najgorszym momentem na podróż jest u nas późne popołudnie, kiedy dzieci są zmęczone dniem i marudne. Nigdy więcej nie wsadzę ich nawet na 2-godzinny przejazd o godz. 17 do auta. Lepiej już przeczekać do wieczora, zjeść kolację, umyć dzieci i w piżamkach zapakować do auta, aby potem je tylko przełożyć do łóżek. W 9 na 10 przypadków dzieci się nie budzą i śpią spokojnie dalej. Niestety, ta rada sprawdza się tylko przy powrotach do domu i własnego łóżeczka. W drugą stronę, czyli przyjeżdżamy do apartamentu czy hotelu, nie działa, bo za dużo się wokół dzieje nowych rzeczy.
Podróż nocą
Jestem przeciwna podróżowaniu nocą z dziećmi (bez dzieci też w sumie nie lubiłam jeździć nocą). Wszyscy są padnięci po całym dniu, a bezpieczniej jest podróżować we dwoje. Tymczasem, gdy planujesz ruszyć o godz. 20, dzieci co prawda śpią natychmiast, ale podobnie ja czy mąż. Jest też drugi wielki problem. Gdy przyjedziecie na miejsce, dzieci – zwłaszcza małe – mogą nie zechcieć spędzić reszty nocy w nieznanych łóżeczkach, a na pewno rano wstaną rześkie i skore do harców. Tymczasem nocni kierowcy będą żądni jednego – snu.
Można spróbować jak moja szwagierka, która z powodzeniem jeździ nad ranem, czyli ok. godz. 2 w nocy. Zarówno ona, jak i szwagier są wypoczęci, dzieci śpią w fotelikach (żeby było bez awanturowania się, nawet dwulatkowi trzeba opowiedzieć, co się będzie działo, czyli: mama po ciebie przyjdzie, założymy bluzę, tatuś cię zaniesie do auta i zapnie w foteliku i tam sobie będziesz spał, może chcesz, aby miś czekał na ciebie w aucie?), a po dwóch godzinach jazdy po ciemku zaczyna się robić widno. I drogi są puste.
Dystans
Z małymi dziećmi porywanie się na trasę powyżej 600 km na dzień jest męczarnią. Optymalnie jest pokonać 500 km autostradami lub 300 km zwykłymi drogami. Dłuższe odcinki wymagają zamknięcia dzieciaków na cały dzień w fotelikach samochodowych, co im się nie spodoba i dadzą o tym znać. Taki sposób podróżowania wydłuża jazdę do chociażby dwóch dni, co podnosi koszty. Ale w końcu są wakacje i można odsapnąć od tego pośpiechu, a nocleg na polu namiotowym jest zawsze atrakcją. I jeszcze taka rada – jeśli rozpytujecie po okolicy o nocleg, wspomnijcie, że w aucie są dzieci. To zaskarbia Wam zaufanie i otwiera serca.
Postoje
Zawsze staram się robić postój co trzy godziny w miejscu, gdzie można się rozprostować. Jeśli jedziemy dłużej, np. 4 godziny, trzeba się liczyć z co najmniej godzinnym postojem na wybieganie i odetchnięcie od podróży.
W foteliku, ale jak?
Dziecko jedzie zawsze w foteliku i zawsze jest zapięte. Nie ma wyjątków. Dziecko płacze? Zrób postój. Dziecko płacze zawsze? Trudno, widocznie nie jest Wam jeszcze pisane długie podróżowanie autem (na przykładzie znajomych mogę powiedzieć, że po drugich urodzinach problem znika).
Wracając do zapinania dzieci w fotelikach. Na moją postawę wpłynął m.in. ten film ( -pierwszy film z dołączonych do artykułu. Niestety, nie da się podać bezpośredniego linku). Pierwszy przypadek to prawidłowo zapięte dziecko w foteliku. Drugi i trzeci przypadek pokazują, co się dzieje, gdy dziecko jest co prawda zapięte, bo rodzic chciał dobrze, ale zapiął źle, czyli za luźno, żeby „było dziecku wygodnie”. Przy zderzeniu przy prędkości 50 km/h w źle zapiętych pasach manekin rozrywa (sic!) klamrę pięciopunktowych pasów!
Jest jeszcze jedna kwestia – jedzenie i picie w foteliku. Ja należę do radykalnej grupy rodziców i nie podaję żadnego jedzenia, ani picia w czasie jazdy. Starsze dziecko może „załyczyć” na czerwonym, młodszemu robię postój.
Może jedźmy? Chyba wytrzyma
Nie, nie wytrzyma. Moje nie wytrzymało nigdy :-) Jeżeli podróżujesz z niemowlakiem i dziecina słodko sobie śpi, ba!, przesypia swoją zwykłą o tej porze porcyjkę mleczka z piersi, to wiedz, że się obudzi. Masz właśnie wjechać na autostradę i przez 40 minut nie będzie się gdzie zatrzymać? Obudź, nakarm i ruszaj w drogę. To samo ze starszakiem, który nie sikał od kilku godzin. Postój na poboczu autostrady to ostateczność! Nie robi się wtedy bezstresowej sikpauzy, bo to najbardziej niebezpieczne zachowanie na drodze szybkiego ruchu. Stawać należy na stacjach i w zajazdach, czy MOP-ach.
Plan nie jest święty
Rzecz, z którą najtrudniej przyszło mi się onegdaj pogodzić. To, że ja sobie coś zaplanowałam, nie oznacza, że to jest plan optymalny. Może się zdarzyć, że mimo świetnego przygotowania, coś się posypie. Korek na drodze lub warunki atmosferyczne uniemożliwią podróż zgodną z planem. Wtedy trzeba improwizować i pamiętać, że są wakacje. Nie udało się dotrzeć do zamku w godzinach otwarcia? Może w drodze powrotnej zahaczymy, a może kiedy indziej. Planowaliśmy dotrzeć do Wiednia i tam spać, zanim wrócimy do Polski, ale gdzieś nam zeszło pół dnia? To skręćmy teraz do Wenecji – będziemy mieli miłe popołudnie, a trasę nadrobimy jutro.
Co robić z dziećmi w aucie
Tu jest wielkie pole do popisu. Najlepsze dla wszystkich jest zawsze śpiewanie. Sprawdza się opowiadanie historii z dzieciństwa, audiobooki z bajkami. Oczywiście liczenie czegokolwiek: krów, bocianów, czerwonych aut albo ciężarówek. Moi znajomi korzystają z rozwiązań technologicznych, tzn. bajka na tablecie. I sobie chwalą. Ja jeszcze nie używałam, ale nie mówię „nie”. W sytuacji kryzysowej sprawdza się nowość, czyli książeczka lub resorak kupiony na czarną godzinę.
Posiłek w podróży
Teraz będzie narzekanie. Menu dla dzieci w przydrożnych restauracjach: makaron z czerwonym sosem, paluszki rybne z frytkami, kotlet w panierce z frytkami, rosołek taki słony, że oczka z orbit wychodzą… Albo cała trasa usiana zdrową żywnością, np autostrada A1: Burger King, McDonald’s i KFC. Nie. Niestety, ja nie trafiłam w Polsce na restaurację z dobrym jedzeniem zlokalizowaną przy autostradzie. Jestem otwarta na sugestie i z chęcią spróbuję. Tymczasem będę sobie radzić, jak dotychczas, czyli zabierając to, co dzieci lubią i po czym się nie pochoruję (wymioty po posiłku w McDonald’s mamy zaliczone).
Kanapki, owoce, orzechy, ciasto – pomysłów na podróżny lunch jest mnóstwo. Można wziąć zupę do słoika albo makaron z zapakowanym osobno sosem. Pomysłów i sposobów jest mnóstwo. Podobnie jak miejsc do konsumpcji. Każdy MOP umożliwia zjedzenie swojego prowiantu.
Jak dalekie trasy najczęściej pokonujecie z dziećmi?
Zwykle są to trasy wakacyjne nad morze (Bałtyk – ok. 700 km, Adriatyk – ok. 1100 km), weekendowe wypady w góry (Bieszczady, Beskidy, w Tatry tylko w tygodniu) lub do miast.
Aha, rozumiem. Mnie na myśl o podróży gdzieś autem cierpnie wszystko. Nie cierpię daleko jeździć drogami.
Samolot. To jest rozwiązanie. Po co się taki kawał świata gnieść w aucie?
Jeżeli podróż zabiera czas, który chcesz przeznaczyć na bycie już na miejscu, to samolot jest idealny. Jeżeli przykładowo jak ja, lubisz podróżować i masz wygodne do tego auto, to mnie udało się wypracować taki system podróżowania autem.
My też robimy więcej. Mamy nad morze nieco ponad 700 km i zawsze udawało nam się nawet z małymi dziećmi dojechać w ciągu jednego dnia/nocy. Chodzi mi o to, że postój był nam niepotrzebny.
Od siebie dodam, że ze starszymi dziećmi dystans się wydłuża i można w jeden dzień dojechać dużo dalej niż wspomniane tu 500 km.