W moim pierwszym Glossyboxie znalazłam m.in. balsam do ust, twarzy i ciała w małym metalowym vintage opakowaniu. Pierwsze spotkanie nam się nie udało: mazidło miało dla mnie konsystencję wazeliny i zapach ropy naftowej. Po jakimś czasie dałam mu drugą szansę. I kolejną, i kolejną. I tak się już do siebie przyzwyczailiśmy. Zapach przestał być dla mnie przykry, a konsystencja okazała się w porządku.
Balsam brytyjskiej marki Figs & Rouge bardzo dobrze natłuszcza usta i może konkurować z amerykańskim Carmexem. Szybciej niż Carmex się wchłania i nie pozostawia błyszczącej poświaty. Dzięki temu można go stosować także na inne części twarzy, np. na podrażnione chusteczkami płatki nosa. Zapach balsamu szybko się ulatnia, a smak jest niewyczuwalny, przynajmniej w wersji z miętą pieprzową. Fajny, ładny gadżet do torebki. Występuje w kilku smakach, m.in. geranium, waniliowym, różanym i miętowym.
Ten balsam to jeden z niewielu organicznych – czyli bardzo modnych – produktów w mojej kosmetyczce. Jestem fanką prostych rozwiązań i minimalizmu, ale „naturalność” tego kosmetyku mnie zaskoczyła. Przy pierwszym użyciu byłam rozczarowana zapachem, wydawało mi się nawet, że produkt jest zjełczały. Organiczność nie jest tak do końca dla mnie.
Cena: ok. 25 zł za 8 ml do kupienia tutaj