Za robienie perfum nie powinni się brać amatorzy. Perfumy firmy, która na co dzień produkuje udane kosmetyki do makijażu i ciut mniej udane specyfiki do pielęgnacji, po prostu śmierdzą. Znane są mi zapachy szlachetne, acz smrodliwe. Dość wspomnieć Chanel 5 czy męski Boss No 1, który w pierwszym zetknięciu wydziela woń końskiego moczu wysychającego na krakowskim bruku w upalny letni dzień. Co prawda są osoby skłonne zapłacić za takie drażniące nozdrza odory, ale dla przeciętnego zjadacza chleba i jego równie przeciętnego towarzysza podróży w autobusie, taka awangarda jest niezrozumiała i niewarta złamanego grosza.
Do tych refleksji skłoniło mnie spotkanie z zapachem Yes Gold marki Pupa. Zapach ma być „bardzo kobiecy, pełen uroku i zmysłowości”. Dla mnie jest mdły, drażniący i wtórny. Przypomina mi któryś z zapachów ze stajni Marina de Bourbon, ale to nie ta klasa.
Dla przyzwoitości napiszę coś o nutach. A zatem w Yes Gold mamy: szypr, sycylijską pomarańczę, arbuz, malinę, różę, jaśmin, lilię oraz paczulę, karmel i wanilię. Z tych pozornie egzotycznych owoców Jean-Charles Niel – twórca m.in. GF Ferre Lui-Him – „ugotował” niezwykle rzadki kompocik.
Zapach jest dostępny w wersji wody toaletowej w dwóch pojemnościach. Cena: ok. 75 zł za 15 ml i 125 zł za 50 ml.
podoba mi się
Zapach w stylu dawnych perfum „Być może”…